Wyprawa rowerowa Karpaty 2012
Słowacja – Polska – Węgry – Rumunia
Trasa: Zakopane – Braszów – Zakopane – około 2300km
Termin: 19.05-2.06.2012
Po tygodniowym odpoczynku od wyprawy po Wyspach Brytyjskich nadszedł czas na kolejną przygodę. Kierunek – rumuńskie Karpaty. Główne cele to najwyższe rumuńskie drogi Transalpina i Transfagaraska, najwyżej w Karpatach położone schronisko Cabana Omu, jak również wejście na najwyższy szczyt Rumunii – Moldoveanu – zaliczany do Korony Gór Europy.
W czasie tygodniowej przerwy oddałem rower na przegląd, uzupełniłem zapasy oraz pojeździłem trochę na moim góralu. Po przeglądzie rower powinien przejechać całą wyprawę bez usterek. Na Wyspach zdążył się dotrzeć, więc teraz powinienem mieć spokój. Jedyną zmianą w rowerze jest nowa linka tylnej przerzutki w pełnym pancerzu. Reszta przesmarowana i idealnie wyregulowana przez Grześka ze sklepu Ducato DSR w Jeleniej Górze (pozdrawiam). Reszta sprzętu bez większych zmian. Namiot ten sam co w UK. Pęknięty kijek od stelaża zabezpieczyłem tylko mocną taśmą. Powinien wytrzymać jeszcze ten wyjazd. Zamiast maty samopompującej wziąłem karimatę. Z maty zaczęło uciekać powietrze. Wyprawę wspierają trzy nowe firmy. Od firmy Nordcamp otrzymałem bieliznę termiczną, od firmy Nordhorn zestaw skarpet trekkingowych i rowerowych, a firma Penco dorzuciła produkty izotoniczne. Przetestuje.
Dzień 1. 19.05.2012
39.68km, 17.4śr, 47.6max, 684m w górę, 2:16:58
PKSem prawie do Zakopanego
Pobudka 4:30, wyjazd 5:40. Z zapakowaniem roweru do bagażnika nie miałem żadnych problemów. Kierowca poprosił tylko abym „cały ten majdan” zapakował przez niego wskazanym miejscu. Miejsca było na tyle, że po zdjęciu przedniego koła rower oparłem na leżąco na sakwach, na to jeszcze położyłem przyczepkę i tak całość przejechała ponad 420km. Dopłata do biletu za majdan czyli za rower, przyczepę i sakwy to 7zł. Trochę tego mam więc opłata podwójna, ale i tak tanio. Wysiadłem w Poroninie, gdzie miałem umówione spotkanie z szefem Extrawheel’a. Mogłem obejrzeć całą linię produkcyjną przyczepek jak również podzielić się swoimi spostrzeżeniami co do jazdy z dodatkowym kołem. O ile konstrukcja przyczepki może wydawać się bardzo prosta, to zbudowanie Extrawheel’a jest bardzo zaawansowanym procesem o czym świadczą różnego rodzaju specjalistyczne maszyny w zakładzie. Po spotkaniu ruszyłem do Zakopanego, gdzie zrobiłem ostatnie zakupy i kilka zdjęć na tle Giewontu. Zakopane znam dobrze, więc do centrum nie wjeżdżałem. Ponieważ do zmroku pozostało niewiele czasu musiałem zwiększyć obroty, aby dojechać do Łysej Polany i zjechać w kierunku Popradu. Po całym dniu siedzenia w autobusie nie było to wcale takie łatwe. Nocleg na słowackiej polanie na 1100m.npm.
Dzień 2. 20.05.2012
167.43km, 19.4śr, 58.2max, 1648m w górę, 8:36:36
Męczące podjazdy
Po nocy niedaleko słowackiej nartostrady poranek nadzwyczaj ciepły. Do Popradu przeważnie z góry, kawałek nawet drogą rowerową ze wszystkimi możliwymi udogodnieniami. W Popradzie zakupy i jazda na południe. Tu zaczęły się spore pagóry po 15-16%, kilka razy przebiłem granicę 1000m. Byłem tak blisko Kralovej Hory, że przez moment zastanawiałem się czy by się znów tam nie wtoczyć. Od 11:00 do późnego popołudnia baaardzo ciepło. Często chowałem się w cieniu i wypiłem ponad 6 litrów płynów. Czasami zastanawiałem się, czy jestem na Słowacji, czy w Rumunii. Cyganów i ich wiosek cała masa. Chwilami widziałem więcej cyganów niż samych Słowaków. Ale to jakiś Słowak nieźle mnie nastraszył. Tuż za mną ostro hamował z piskiem opon. Nie wiem, czy się zagapił, czy mnie nie zauważył, ale ciśnienie podniósł mi na pewno. Ostatnie kilkadziesiąt kilometrów do granicy węgierskiej praktyczne z góry, tu zjechałem ponad 700m. Na 148km kryzys. Półgodzinna przerwa, posiłek i spora ilość wody przywróciła moc. Na przejściu granicznym Domica-Aggtelek godne uwagi jaskinie krasowe, skały wspinaczkowe i cała baza turystyczna. Po węgierskiej stronie przy restauracji free Wi-Fi. Pod koniec jazdy w wiosce nabrałem butelkę wody ze studni na „prysznic”. Nocleg na polanie.
Dzień 3. 21.05.2012
160,87km, 20.7śr, 36.2max, 283m w górę, 7:52:19
Polak, Węgier dwa bratanki…
Poranek bardzo ciepły, ale na łące wilgotno. Rosa na trawie i namiocie. Od razu przebieram się w letnie ciuchy. Przed siódmą już 15st.C. W pierwszym napotkanym markecie w Mikosc zrobiłem zakupy. Ceny w setkach i tysiącach, ale po przeliczeniu podobne do naszych. Niespodzianką jest WiFi w sklepie. Po wyjściu ze sklepu znów niespodzianka. Ktoś przyczepił mi do masztu z flagami wstążkę w barwach Węgier. Nie wypada odczepiać. Płaski etap z lekkim wiatrem z przodu. Do 11:00 jechało się dobrze, potem było strasznie gorąco. Mój termometr pokazał 33st.C. Wypiłem sporo wody i zjadłem 2L lodów. Dłuższe przerwy robiłem w marketach. Pomiędzy lodówkami odczuwałem przyjemną ulgę. Często uciekałem od słońca szukając cienia. Zdaję się, że przez większość dnia jechałem po drogach z zakazem dla rowerów. Znaki i zestawy znaków były dla mnie co najmniej niejasne. Zakaz dla rowerów, za chwilę uwaga na rowery, w miasteczkach drogi rowerowe, ale z końcem miasta znów zakaz i brak możliwości objazdu. Pomieszane to trochę. Drogi rowerowe różnej jakości od bardzo dobrych po tragiczne chociaż dobrze, że zaczynają budować i tu. Miejscami krawężniki po 10 i więcej centymetrów wysokości. Wczoraj Słowacja, dziś Węgry, jutro wjazd do Rumunii, do której mam około 40km. Zaskoczeniem jest spora dostępność darmowego WiFi. Dziś bez szukania znalazłem kilka razy. W Tesco, McDonalds, czy innych dość przypadkowych miejscach.
Dzień 4. 22.04.2012
144.11km, 19.8śr,43.7max, ok.500m w górę 7:16:32, 33st.C
Upał i burza
Noc ciepła, miejsce do spania dobre chociaż może trochę zbyt blisko drogi. Słyszałem pędzące ciężarówki. Już przed siódmą 17st.C. Z każdą godziną było coraz bardziej gorąco. Koło 10:00 wjechałem do Rumunii. Przed południem 30st. Potem już nawet nie patrzyłem. Rano zatrzymał mnie Mołdawianin i poprosił o zdjęcie ze mną. Proponował nawet podwiezienie do Mołdawii, ale tam już byłem. Do miasta Oradea płasko, potem lekkie pagórki. Rumuńskie drogi bardziej dziurawe od węgierskich, jest też sporo kolein. 110km do 15:00. Ogromne pragnienie zmusiło mnie do szukania wody po wioskach. Uprzejmi Rumuni chętnie dzielą się wodą ze swoich studni. Po 16:00 zmiana pogody. Nagłe zachmurzenie, burza i ulewa. Ochłodziło się o 10st. Znów utknąłem na przystanku. Jedną godzinę straciłem dziś na chowanie się w cieniu przed upałem, a drugą na czekanie aż przestanie lać. Podjechałem do wioski i znalazłem budynek w budowie. W sam raz na suchy nocleg. Wszystko byłoby ok, gdyby nie fakt, że ta budowla to przyszły kościół. Od wczoraj nie działał mi licznik, więc dziś kupiłem „chińczyka” z marketu. Wydaje mi się, że to wina ładowarki na dynamo, która zakłóca działanie licznika bezprzewodowego. Często podczas ładowania licznik przestaje pracować. Jutro jeszcze wymienię baterię. Może zadziała. Jutro wjazd z góry.
Dzień 5. 23.05.2012
183.51km, 17.3śr, 52.4max, 1682m w górę, 10:37:56, 26st.C
Polubić Rumunię
Ktoś, kto wjeżdża do Rumunii pierwszy raz może od razu zrazić się do tego kraju. Niedobre drogi, bieda na ulicach szczególnie w małych miasteczkach i wsiach, cygańskie osady, głodne dzikie psy czy żebrzące dzieci pod sklepami, gdzie strach zostawić rower nawet na chwilę. Poza tym ostatnim reszta wcale mi nie przeszkadza, a w dodatku postanowiłem znaleźć kilka rzeczy, które mi się tu podobają. Na pewno to jak kierowcy ostrzegają klaksonem, gdy nadjeżdżają, a także częste pozdrowienia z ich strony, piękne kobiety oraz wszechobecne Wi-Fi. Także to, że potrafią zbudować i jeździć swoimi autami. Dacie, Dac’e oraz Roman’y są wszędzie. Przejechałem już ponad 500km po rumuńskich drogach i nie widziałem żadnego zakazu dla rowerów. W Alba Iulia i Sibiu są nawet niezłe drogi rowerowe. Tak trzymać! A to co najpiękniejsze jeszcze przede mną przecież niedługo wjeżdżam w góry.
Udany dzień jeśli chodzi o jazdę. Z Lunca do Sebes dwa długie podjazdy na 1240 i 1000m po drogach rejonu gór zachodnio-rumuńskich, niezła średnia i sporo kilometrów. Miałem uderzyć na Bihor, najwyższy tutejszy szczyt, ale moje opony i obciążenie nie nadają się na tak kamienistą drogę, więc podjazd odpuściłem. Jeszcze zdążę się zmęczyć na wyższych drogach. Pierwszy podjazd kręty i męczący, chwilami jechałem poniżej 10km/h. Drugi mniej wymagający. Zjazdy długie i łagodne. Po drodze turystyczne miasteczko Ariesani. Brak problemów z wodą. W górach i przy drogach pełno źródełek. Pod koniec dnia wjechałem do miasta Alba Iulia stolicy Siedmiogrodu i znalazłem wspaniałą twierdzę. Bardzo klimatyczne. W środku katedra prawosławna, uniwersytet, kościół, kilka sporych pomników, a także odnowionych płaskorzeźb. Nawet przebrani strażnicy przy bramach. Po godzinnym zwiedzaniu wyjazd z miasta w poszukiwaniu miejsca na nocleg. Spanie za miasteczkiem Sebes na polu z dala od drogi. W nagrodę wypasiona kolacja z rumuńskim piwem i bułgarską chałwą.
Dzień 6. 24.05.2012
128.95km, 20.4śr, 52.8max, 948m w górę, 6:19:28
Spokojnie, bez przygód
W nocy i rano padało z przerwami. Wyjechałem dopiero o 7:30. Namiot niestety mokry. Droga do Sibiu dość ruchliwa, sporo ciężarówek, sporo z Polski. Nie spiesząc się dojechałem przed południem. Zatrzymałem się w Mcdonald na kawę i frytki oraz free Wi-Fi. Tak zleciała godzina. Postanowiłem trochę zwolnić i zrobić sobie luźniejszy dzień. Będą góry będę walczył, teraz nie ma po co tak gonić. Przejazd przez Sibiu przyjemny, przez całe miasto prowadzi droga rowerowa. Za Sibiu mniej samochodów, ale i tak spory ruch. Droga jak na krajową „1” przystało bardzo dobra. Szkoda, że chmury zakrywają całe pasmo Fagarasów, byłby piękny widok i zdjęcia podobny do tego z Popradu na Tatry. Trudno, może od południa coś zobaczę. Im bliżej Braszowa tym bardziej pochmurno i deszczowo. W końcu rozpadało się na dobre i kilka razy zagrzmiało. Znów godzinna przerwą w wiejskim barze przy piwie Ciukas – lepsze to niż siedzenie po przystankach. Teraz przynajmniej miałem wybór. W ciągu dnia napotkałem trzy inne wyprawy rowerowe. Jednego Niemca podróżującego po Europie Środkowej, dwie Rumunki zwiedzające swój kraj oraz sześcioosobowy konwój, który tylko widziałem kilka sekund. Myśl, że nie jestem jedyną osobą na rowerze znacznie poprawiła mi humor, no chyba że to działanie piwa. Nocleg 3km przed miastem Fagaras w starym domu. Na koniec trochę mnie zmoczyło, więc znalazłem sobie domek. Tutaj to nic trudnego, sporo starych, porzuconych i nowych, niedokończonych domów.
Ha! Licznik znów działa. Wymiana baterii, ponowne ustawienie i kalibracja oraz czyszczenie z brudu pomogło. No to teraz mam dwa liczniki… tylko oba trochę inaczej wskazują.
Dzień 7. 25.05.2012
136.13km, 18.5śr, 49.5max, 1225m w górę, 7:22:51
Fagaras i Braszów
Całą noc lało. Dobrze, że miałem dach nad głową. Rano się uspokoiło, więc mogłem jechać bez przeszkód. Od razu wjechałem po miasta Fagaraś, to piękne miasto ze średniowieczną twierdzą i pałacem, a także monastyrem. Twierdza otoczona fosą z wodą. Wszystko aktualnie remontowane. Chciałbym to zobaczyć po renowacji. W Braszowie, mieście pełnym zabytków i kolorowych uliczek zjadłem tradycyjny sernik na francuskim cieście (ser na spodzie) i obwarzanek z cukrem popijając kawą. Pycha. Sprawdziłem pogodę na najbliższe dni, nie wygląda to najlepiej. Przez kolejne cztery dni pochmurno z możliwym deszczem i chłodno. Niedobrze, od jutra jestem praktycznie ciągle w górach. Pomijając fakt, że zmarznę i zmoknę to niestety zdjęcia nie będą najlepsze, a miejsca i atrakcje zaczynając od jutra rewelacyjne. Dzień podobny do wczorajszego, pod Omu nie tak daleko, więc nie było potrzeby się spieszyć. W Braszowie zrobiłem jeszcze większe zakupy i ruszyłem w kierunku pierwszego głównego celu wyprawy. Tak jak się spodziewałem – było praktycznie cały czas pod górę do przełęczy Pradeal, a potem w dół aż do miasteczka Sinaia. Nocleg na skraju leśnej drogi, na której byłem w zeszłym roku. Na kolację fasolka po węgiersku na ciepło, górskie piwo i chałwa.
Dzień 8. 26.05.2012
107.27km, 15.1śr, 48.1max, 1756m w górę, 7:04:53
Cabana Omu – nie zdobyte
Czasami na wyprawach nie wszystko co się zaplanuje udaje się zrealizować. Tak niestety było dziś. Byłem drugi raz pod tą górą i drugi raz nie udało mi się stanąć na jej wierzchołku. Do trzech razy sztuka? Wystartowałem z miasteczka Sinaia z wysokości około 850m, potem wjazd na drogę 71 i po serpentynach w prawo na 718. Do przełęczy na wysokości około 1640m nowy asfalt, potem droga w budowie. Pewnie będzie gotowa w przyszłym roku. Od przełęczy należy kierować się na schronisko Piatra Arsa. Zapewne do tego miejsca będzie poprowadzona droga. Podjazd po mniej niż 30km, a maksymalne nachylenie to 12%. Schronisko znajduje się na wysokości 1950m. Wyżej, widząc jak wygląda droga oraz to, że psuje się pogoda zdecydowałem zjeżdżać w dół. Na rowerze z bagażami nie ma co się pchać. Na lekko można jeszcze próbować. Ulewa złapała mnie na 1400m, a na 1300m z przedniego koła uciekało powietrze. Nieszczęścia chodzą parami. Zjechałem jeszcze kilkadziesiąt metrów w dół i deszcz pomału ustawał. Szybka łatka na dętkę i dalej w dół do Sinaia. Może za trzecim razem uda mi się zdobyć tą górę. Według mnie naprawdę warto. Szczególnie przy dobrej pogodzie. Cabana Omu na górze Omu to najwyżej położone schronisko w Rumunii. Po drodze z Piatra Arsa przechodzi się przez skupisko niesamowitych form skalnych m.i. skalne grzyby czy rumuński sfinx. Widoki ze szczytu też muszą być nie ziemskie. Góra bowiem jest oddzielona od głównego grzbietu Fagarasów.
W Sinaia zrobiłem zakupy w Penny. Znów zaczęło padać. Mimo deszczu ruszyłem w kierunku Pradeal, gdzie znajduje się skrót do drogi 73. Odtąd już niedaleko do Transfagaraski. Jeszcze nie zdecydowałem, z której strony będę atakował Moldoveanu. Od południowej czy zachodniej. Wejście od południowej jest najszybsze, przy niepewnej pogodzie to najlepsze rozwiązanie. Nie wiem tylko w jakim stanie jest droga leśna pod górę. Najefektowniejsze wejście jest z Transfagaraski i tak chciałem iść. Tylko, że taka niepewna pogoda ma się jeszcze utrzymywać kilka dni, a na przeczekanie nie mogę sobie pozwolić.
Rozbiłem się szybko, tuż po 18:00 na polanie zaraz za miastem Rasnov. Setka zrobiona, deszcz pada, jutro do zrobienia niezbyt wiele kilometrów, więc wolne późne popołudnie mogę sobie zrobić. Myślałem o noclegu na kwaterze, ale nie znalazłem nic ciekawego. Może jutro…
Dzień 9. 27.05.2012
148.24km, 17.6śr, 49.4max, 2072m w górę, 8:23:50
Złe wiadomości
Całą noc padało. Cały ranek i przedpołudnie również, chociaż mniej intensywnie i z przerwami. To pozwoliło mi w ogóle wyruszyć dziś w trasę. Chmury wyglądają, tak jakby w ogóle nie miały ochoty podążać dalej, jest prawie bezwietrznie i wszystko wisi nad moją głową. Chłodno, mokro i nieprzyjemnie. Zupełnie jak na mojej pierwszej wyprawie w UK. Pierwszy odcinek to ponad 20km pod górę do przełęczy Pasul Giurala. Po drodze mijałem małą drewnianą kapliczkę prawosławną i miasteczko Bran z zamkiem, którego widziałem tylko kontury. Chmury przesłaniały wszystko. Od przełęczy w dół do miasteczka Podu Dambovitei, w którym jest wiele kamiennych rzeźb ze skał otaczających dolinę. Do Campulung raz w górę, raz w dół. Podjazdy po 7-8%. Robię zakupy i ruszam w kierunku Curtea de Arges. Tutaj podobnie, w górę i w dół tylko nawierzchnia okropna. Jeździe sie strasznie, nieźle mnie wytrzęsło. Na dodatek znów zaczęło mocniej padać. W końcu dojechałem do Transfagaraski, drogi oznaczonej 7C. Kolejna zła wiadomość. Droga na przełęcz zamknięta. Tak informują tablice od początku podjazdu. Nie dość, że muszę walczyć z deszczem to jeszcze droga na moje dwa główne cele wyprawy nieprzejezdna. Demotywujące! We wsi dowiaduję się, że na drodze zalega jeszcze śnieg, a tunel na drugą stronę jest zamknięty. Nawet jeśli jutro uda mi się pokonać zaśnieżone odcinki to i tak nie przejadę na drugą stronę przełęczy. Na pocieszenie zatrzymuję się pensjonacie Pesniunea Belvedere *** za wsią Oesti. 60zł za luksus prysznica, podsuszenia się i wyspania w wygodnym łóżku. W pokoju wielkie łoże, tv, łazienka, WiFi. Pensjonat wygląda na nowy. Wszystko w idealnym stanie. Kolacja na łóżku. Kanapki, ciastka i piwo Ursus.
Dzień 10. 28.05.2012
126.43km, 18.6śr, 48.2max, 1209m w górę, 6:47:45
Promyk nadziei
Od rana znów deszcz. Chciałem zaczekać, aż przestanie padać lub w ogóle odpuścić jazdę i zrobić dzień przerwy. Nic w tego. Musiałem opuścić pokój do 9:00. Pensjonat otwierają na weekend i zamykają w dni robocze. Pozostało tylko jechać w deszczu. Oczywiście musiałem chociaż spróbować podjechać pod przełęcz. Udało się tylko do wysokości 950m powyżej jeziora Vidraru. Wyżej remont drogi. Jeden z robotników potwierdził, że wyżej zalega śnieg i tunel jest zamknięty. Nie było więc sensu pchać się wyżej, szczególnie że deszcz nie przestawał padać. Podjazd na Transfagaraske od południa i wejście na Moldoveanu muszą poczekać do kolejnego wyjazdu w te strony. Pomimo niepowodzenia humor mi dopisywał. Na buty założyłem foliowe worki dla ochrony przed wodą. Spisały się dobrze, ale wymieniałem dwa razy bo szybko się darły. Śmieszne to wyglądało, po rumuńsku. Nie wiem czy to przez worki czy taki dzień, ale psy jakoś bardziej niż zwykle mnie obszczekiwały i goniły za mną. Kilka razy było dość groźnie. Najgorzej, kiedy jadę pod górę i goni mnie kilka wściekłych kundli. Nie mam jak uciekać, a czasami potrafią gonić długo. Jeden nawet dobierał mi się do buta, więc butem został potraktowany. Pod koniec dnia dobre wieści. Przestało padać, a między chmurami udało mi się dostrzec błękit nieba. Po 19:00 słońce pokazało się na dłużej. Jutro (mam nadzieję) podjazd na Pasul Urdele drogą zwaną Transalpina. Być może w końcu bez deszczu. Nocleg na pięknej polance pełnej koników polnych przed miasteczkiem Horezu. Apropos zwierzyńca, dziś słyszałem bociani klekot, ryk osła, wycie jelenia i żabi rechot.
Dzień 11. 29.05.2012
183.01km, 17.5śr, 58.2max, 2955m w górę, 10:24:01
Królewski etap
Poranek chłodny, bo tylko 6st.C’, ale na niebie błękitne niebo. Wyruszam przed 7:00, pod podjazd na przełęcz mam jeszcze spory kawałek. Podjazd na sławną Transalpinę rozpocząłem od miasteczka Novaci z około 500m.npm. Od razu za miasteczkiem kilka sztywnych odcinków po 10-12%, wyżej również nie łatwiej. 12 nawet do 15%. Tablica informuje, że za miasteczkiem Ranca zakaz jazdy. Od samego dołu nowa nawierzchnia, jeszcze nie wykończone pobocza itd. Po drodze dwa źródełka i dwa miejsca do schronienia przed deszczem. Z parkingu na wysokości około 1560m wjechałem jeszcze na szczyt z „rakietami”, które widać od dołu. Ze szczytu dobrze widać całą okolicę. Również serpentyny i mój dzisiejszy cel czyli Pasul Urdele – najwyższą przełęcz drogową Rumunii. Do miasteczka Ranca z górki. Miasteczko wygląda jakby dopiero powstawało, wszędzie hotele i pensjonaty w budowie. Za Ranca kilka serpentyn i kolejny znak informujący o zamkniętej drodze. Do przełęczy mam już tylko 300m w pionie. Już nic mnie nie powstrzyma! Chociaż jeden cel wyprawy muszę zdobyć. Na górze strasznie wieje i jest zimno, około 5st.C wg mojego licznika. Na drodze pełno kamieni i resztki śniegu. Nareszcie mogę poczuć ten górski klimat. Tego mi brakowało na poprzedniej wyprawie i teraz. Mogę nacieszyć oczy i z pełną satysfakcją powiedzieć – Transalpina i jej Urdele zdobyte! Na przełęczy robię małą sesję zdjęciową i uciekam w dół. Jest mi coraz zimniej, a na zjeździe pewnie jeszcze zmarznę. Widoki wspaniałe, chociaż teraz mogę się nacieszyć otaczającymi mnie ośnieżonymi szczytami. W dół nie szaleje, pełno kamieni, a poza tym większa część drogi nadal jest w remoncie. Poniżej od skrzyżowania znów podjazd, całe szczęście, że już ostatni. Krótki 7km odcinek na przełęcz na wysokość około 1700m. Potem już tylko w dół, aż do Sebes. Prawie 70km zjazdu. Zanudzić się można. Prawie 3h bez pedałowania. Kiedy już chciałem zatrzymać się gdzieś na nocleg, to nie mogłem znaleźć żadnego miejsca. W wąskim kanionie nie było żadnego dogodnego miejsca do spania. Powyżej 1000m było kilka miejsc, ale chciałem zjechać też jak najbliżej miasta Sebes. Zatrzymałem się dopiero 12km od Sebes w dolinie, po 20:30 kiedy już zaczynało robić się ciemno. Przesadziłem dziś z kilometrami. Prawie cała Transalpina przejechana z jeden dzień. Ponad 10 godzin na siodełku, dobra średnia jak na ponad 40km podjazdu, gdzie chwilami kręciłem z prędkością 6-7km/h oraz rekordowe 3km w pionie w górę. Zajechałem się dziś. Idę spać. I jeszcze znów zaczyna padać…
Zapomniałem dodać, że na dzisiejszej trasie za pomocą smartfona HTC i aplikacji Orux stworzyłem 100km profil podjazdu i zjazdu. Wykres i wszystkie dane wyglądają bardzo ciekawie.
Dzień 12. 30.05.2012
154.91km, 19.3śr, 51.5 max, 918m w górę, 8:00:20
Całą noc mocno padało, zmoczyło trochę namiot i śpiwór. Tyle dobrze, że nie zmarzłem, bo noc i poranek dość ciepłe. Dziś rozważałem ponowne podjechanie pod Transfagaraske, aby jutro wjechać na nią od północy, ale skoro pogoda się nie poprawia wracam do PL. Zrobię jeszcze coś w Tatrach słowackich. Po wczorajszym rajdzie po Transalpinie dziś odczuwam skutki tej zabawy. Obudziłem się po siódmej, wstałem z kompletnym brakiem ochoty do jazdy, a jak już usiadłem na rower to zmęczone nogi w ogóle nie chciały kręcić pedałami. Przydałby się dzień przerwy na regenerację. Szykował się ciężki dzień. Leniwie pokonywałem kolejne kilometry robiąc co chwilę postój. W mieście Deva zatrzymałem się na godzinę w Mcdonald na kawę i poszperanie po necie. Dopiero od 15:00 wróciły chęci i siły do jazdy. Przez kilka kilometrów goniła mnie deszczowa chmura, ale zmoczyć tym razem się nie dałem. Chwila na przystanku, gdzie przeczekałem opad i dalej w kierunku miasta Oradea. Nocleg na polance z widokiem na Bihor’a. Na kolację wszytko co miałem w sakwach i zimne piwo. Jutro już śpię na Węgrzech.
Dzień 13. 31.05.2012
172.21, 19.7śr, 48.0max, 936m w górę, 8:43:08, 30st.C
51 lei i godzina gratis
W nocy deszcz i burza, to już dla mnie normalne. Jak nie pada to dzień wyprawy się nie liczy. W dzień im bardziej na północ, tym więcej słońca i coraz cieplej. Tak, jakby chmury z deszczem były przyklejone do Gór Fagaraskich. Pogoda oraz ukształtowanie terenu sprzyjały, więc nic tylko jechać. Wiatr nie przeszkadzał, do miasta Oradea było w większości z górki, a za już zupełnie płasko. Niecodzienna sytuacja spotkała mnie w miasteczku Beiuş. Zatrzymałem się na chwilę, podeszła do mnie kobieta i zaczęła mówić coś po rumuńsku. Ja po rumuńsku tylko dwa słowa, więc poprosiłem o angielski. Nie znała, ale trochę rozumiała. Znała niemiecki i francuski. Parę słów po niemiecku jeszcze pamiętam, więc rozmowa z pomocą gestów nabierała rozmachu. Kobieta okazała się nauczycielką geografii. Zainteresowało ją to skąd jestem, gdzie byłem i dokąd jadę. Kiedy już wszystko zostało wyjaśnione kobieta wyciągnęła z portfela 50 lei, wcisnęła mi w dłoń i odeszła. Hmm.. dziwne zwyczaje, ale 50 lei jestem do przodu. Chwilę potem po zakupach pod sklepem znalazłem 1 lei. Niebywałe szczęście. Powinienem dziś zagrać w totka… Za ewentualną wygraną mógłbym zorganizować kilka niezłych wypraw rowerowych i kilka innych wspomóc. 13km za Oradea przekroczyłem granicę węgierską i dostałem kolejnego bonusa. Dodatkowa godzina za zmianę strefy czasowej. Jazdę wg normalnego czasu zakończyłem przed 19:00 na leśnej polanie. W ciągu dwóch godzin niedaleko mnie przebiegły dwa „szczekające” jelenie. Głośny i niezbyt przyjemny dźwięk. Jutro powinienem spać już na Słowacji, drogę już znam.
Dzień 14. 1.06.2012,
174.56km, 18.1śr, 32.2max, 683m w górę, 9:35:34
Pogoda zmienną jest
Dzień bez nadzwyczajnych wydarzeń. Całodzienna jazda na północ ku granicy ze Słowacją. Jechałem prawie tą samą trasą, co w drugą stronę, więc mogłem fajnie zaplanować sobie zakupy i odpoczynki w ciekawych miejscach. Rano było nieprzyjemnie. Pochmurno i deszczowo. Zmoczyło mnie trochę. W południe się przejaśniło i wyszło słońce. Popołudniu zaczęło wiać. Przednio boczny silny wiatr strasznie utrudniał jazdę. Średnia prędkość spadła o 2km/h. Nocleg na polance przed wsią Aggtelek jeszcze na Węgrzech. Do Zakopanego 160km.
Dzień 15. 2.06.2012
182.89km, 17.1śr, 60.2max, 2562m w górę, 10:28:12
Powrót do Polski
Po wczorajszym płaskim etapie dziś czekały na mnie góry. Przejazd najpierw przez Niżne a potem Wysokie Tatry. To już nie są jakieś tam pagórki tylko wspinaczka na ponad 1000m wzniesienia, które mogą porządnie zmęczyć. Znów też miałem dodatkowego przeciwnika, ponieważ mocno wiało od przodu. Dobrze, że przynajmniej nie padało, do wieczora… W Popradzie zrobiłem sobie dłuższy postój z obiadem z widokiem na południową stronę Tatr. Za Popradem zmieniłem trochę kierunek jazdy na bardziej wschodni, więc wiatr już tak nie dokuczał. Mimo zmęczenia na większości podjazdów udawało mi się utrzymywać prędkość w okolicach 10km/h. Do Zakopanego, już z górki, wjechałem po 20:00. Szybko udało mi się znaleźć nocleg w kwaterze.
I tak kończy się moja kolejna podróż po Karpatach, choć na pewno tu wrócę! Czeka przecież Omu, Moldoveanu, Bihor i inne ciekawe miejsca, w które chcę jeszcze zobaczyć. Jutro 5:50 przejazd PKSem do domu z „całym majdanem”.
Podsumowanie wyprawy:
Podczas piętnastodniowego wyjazdu pokonałem 2210.20km, najwyższa prędkość to 60.2km/h, najdłuższy dzienny dystans to 183km, a najwyższe dzienne przewyższenie to 2955m w górę. Najwyższa wysokość na jaką wjechałem to dokładnie 2145m.npm, było to na przełęczy Pasul Urdele, na słynnej drodze Króla, czyli rumuńskiej Transalpinie. Urdele to najwyższa drogowa przełęcz Rumunii. Odjechałem dookoła cały główny grzbiet Gór Fagaraskich. Udało mi się również wjechać do schroniska Piatra Arsa na wysokość 1950m.npm oraz na kilka przełęczy powyżej 1000m.npm.
Są to: Pasul Arieseni 1050m, Pasul Giurala 1290m, Pasul Predeal 1032m, Pasul Tartarau 1665m. Na Transalpinie zjechałem w bok aby wdrapać się na szczyt Cerbul o wysokości 1586m.
Do Rumunii na pewno jeszcze powrócę. Mam do zdobycia jeszcze między innymi:
Transafaraskę – wspaniałą wysokogórską drogę z przełęczą Pasul Balea o wysokości 2037m.npm,
podjazd od strony południowej.
Cabana Omu 2507m.npm – wejście na najwyżej położone schronisko w Karpatach
a także piesze zdobycie najwyższego szczytu Rumunii – Moldoveanu 2544m.npm należącego do Korony Gór Europy
i wjazd na Curcubăta Mare (Bihor) w paśmie Bihor – 1849m.npm